Forum TOR
Już teraz zapraszamy na nasze forum w sieci TOR.dopal67vkvim2qxc52cgp3zlmgzz5zac6ikpz536ehu7b2jed33ppryd.onion
Kopiuj adres
Miała być marihuanen, a był dop - historia o tym, jak zrobiono mnie w chuja
17.02.2025, 23:28
Zacznijmy od tego, że zza młodu byłem bardzo ciekawy życia i pewnej zachwalanej substancji, jakim była marihuana. Ogólnie bałem się twardych narko, ale zioło to było coś innego, mniej drastycznego dla 15 latka. Faza trwa trzy-cztery godziny, zjesz sobie pickę, oglądniesz filmik, zwalisz konia i na jutro człowiek nowo narodzony. Same wręcz pozytywy a tym bardziej dla nastolatka, który jara się na widok zwykłych klikanych Winstonów i piwa marki Tyskie.
Przez jednego kolegę poznałem się z tzw. świętą trójcą: Grabkiem, Gumisiem i Mokrym. W skrócie były to lokalne młode ćpuny, bez perspektyw na życie. Grabek to był złodziej. Mokry to taki mózg bandy. Ogólnie sam Gumiś był spoko, bardzo go lubiałem przez nasz wspólny charakter, ale nie zmieniało to faktu, że był ćpunem. On sam w tej historii nie uczstniczył.
Jako 15 latek zbytnio się tym nie przejmowałem nowym towarzystwem, bo widziałem już wtedy większe patologie niż ćpanie. Byłem naprawdę dziwnym i pokręconym nastolatkiem. Zazwyczaj w wieku 15 lat podrywa się dziewczyny, łapie za cycka, gra w minecrafta, a nie chodzi do jakiś pojebanych melin i ćpunów.
Oczywiścia sam do nich nie chodziłem, bo ze mną był przecież Maciek, który mnie kierował do nich. Był takim moim przewodnikiem, bo moje zdolności społeczne są na chujowym poziomie, więc samemu dostałbym wpierdol od nich.
Po dłuższych spotkaniach, pan Grabek zaoferował nam marihuanen. No wiecie, " LEGIT TOWAR OD MATIEGO SPOD KLATKI, CZYSTY, SZKODA NIE JARAĆ". A jako że to było nasze pierwsze spotkanie z tą substancją (no tak myśleliśmy), to poszliśmy w meline jebnąć przysłowiowe wiadereczko. Melina była opuszczonym zakładem pracy, więc żadnej żywej duszy, oprócz nas. W dodatku pełno krzaków, drzewek, plastiku, szkła i betonu.
Ferajna zaprowadziła mnie do wspaniałego końca wycieczki a moim oczom ujżałem trzy ławeczki ze starych prętów i betonu oraz wiadro z mętną wodą i butelką. Mokry kazał usiąść, więc zatem usiedliśmy i niczym szybka pantera, Mokry nabił lufę. Oczywiście jebało to ostro, jak takim domestosem, no ale myślieliśmy że to tak właśnie pachnie owe marihuanen.
Więc przechodzimy do sedna sprawy, jakim jest konsumpcja dopalacza, pseudo marihuanen. Grabek jebnął wiadro, potem Mokry i Maciek. Ja akurat dostałem szybki instruktaż walenia z wiadra i jakoś to poszło. Moje pierwsze wiadereczko (w sumie to pół wiaderka, bo opału chuja ni ma), było solidne.
Podczas drogi powrotnej, nasz kolega Mokry zatrzymał się i zaczął się zajebiście pocić jak świnia.
- "Słońce!" - powiedział Mokry
- "Słońce. To takie żółte, błyszczy i się"
- "I się nie kręci"
Przez parę minut, nie było z nim kontaktu i od tego czasu tylko i wyłącznie gadał do siebie jakieś bzdury. Ja już przeczuwałem, że będzie grubo. NO ALE CHUJ, PRZECIEŻ CO MOŻE ZŁEGO SIĘ STAĆ? PRZECIEZ TO MARIHUANA.
Wyszliśmy na miasto rowerami i nagle Grabek zaczyna śmiać się do mojego Rometa.
- "JA NIE MOGĘ XDDDF KOŁO SIĘ KRĘCI!!! ZEPSUTE JAKIEŚ"
Ja akurat też zacząłem się śmiać, bo jego cpuńskie gadanie mnie rozbawiło do samego sedna.
- "TY PATRZ. SZPRYCHY JAPIERDOLE SZPRYCHY XDDD KURWA SZPRYCHY W KOLE ROWEROWYM."
Maciek sam na to zdanie zaczał się śmiać jak pojebany. Ogólnie sam zaczałem dziwnie się czuć, a od wiadra mineło dopiero parę minut.
Doszliśmy do swoich znajomych, a oni zdziwieni że z ćpunami jesteśmy. Jak pamiętam to taki Igor zapytał mnie gdzie mój rower a ja zacząłem coś gadać zjebanego. Ogólnie to tego Igora pomyliłem z innym znajomym i potem gadałem, coś w stylu: "Rower przedłużka, wow, Aparat fotograficzny". No ogólnie już wiedzieli że święta trójca sprzedała mi i Maćkowi dopa.
Propo rometa, okazało się, że śruba pękła od pedała rowerowego i z niewiadomych przyczyn, ja z Mokrym postanowiliśmy naprawić ustarkę, napierdalając butem w uszkodzoną śrubę. No normalnie inżynierowie z gry Team Fortress 2 - działko nie działa? To napirdalaj kluczem. Z dziećmi tak samo działa, jak i z pedałem rowerowym.
Niestety poźniej miałem totalną amnezję. Pamiętam tylko urywki, jak gadaliśmy o jakiś pomieszczeniach, cieple, wody i piciu. Chodzilismy DOSŁOWNIE w kółko, aż do zachodu słońca.
Odziwo nie zgubiłem rowera. Mój autyzm bardzo do niego się przywiązał, jak do przyjaciela. Bardziej zależało mi na Romecie, niż na ćpaniu. Poza tym, nie mogłem ustawić kierownicy, bo motoryka upadła po całości.
Pamiętam ostatnią prostą do domu. Maciek do mnie powiedział:
- " A moge do ciebie? Poczilujemy i pośmiejemy"
-"Nie no stary, mam starych w domie"
-"A okej"
Maciek miał jeszcze do pokonania z parę solidnych kilosów, a już noc się robiła, więc sytuacja była z góry nie ciekawa.
Koniec końców, nie wiem co to było.
Wracając do domu, spotkałem starego, który miał pretensje o jakieś czeresnie, bo gniją i kruki tylko jedzą. Ja powiedziałem coś w stylu: "A no dobra", po czym stary pojechał na nockę.
Oczekiwałem na gastro, którego nie było. Wtedy już byłem na 25% przekonany, że to nie było marihuanen. Przez kolejną godzinę patrzyłem na drzwi mojego pokoju i zacząłem stękać, ślinić się jak pojebany, śmiać się i telepać głową w lewo, a potem w prawo. Raz nawet krzyknąłem coś do okien. Przez następne 15 minut jedynie co robiłem, to siedziałem na łóżku i chwiałem się raz w przód i raz w tył.
Jebana faza w ogóle nie puszczała. Robiłem coraz bardziej pojebane rzeczy. Pisałem do kolegi coš w stylu: " ahahgsgshshg" , myśląc że ma to zajebisty przekaz i sens. Raz upadłem na podłogę i zacząłem wykonywać ruchy jak dżdżownica, albo jak inny lepszy węgorz (można powiedzieć, że nakurwiałem węgorza). Niestety tyle pamiętam. Na jutro obudziłem się na całe szczęcie w łóżku, a rower przyniosłem do domu.
Trzeźwienie nie było szybkie. Ja byłem przez parę dni jak inwalida umysłowy, a co mówić o Maćku, który zażył więcej. Sam mi mówił, że po tej sytuacji dochodził z dwa tygodnie do siebie.
Wnioski: Młody to głupi, a ciekawość może zabić. Skończyło się na odklejonej fazie. Dobrze mógłbym skończyć w trumnie i stara by płakała o zjebanego syna, co był świata ciekawy.
Przez jednego kolegę poznałem się z tzw. świętą trójcą: Grabkiem, Gumisiem i Mokrym. W skrócie były to lokalne młode ćpuny, bez perspektyw na życie. Grabek to był złodziej. Mokry to taki mózg bandy. Ogólnie sam Gumiś był spoko, bardzo go lubiałem przez nasz wspólny charakter, ale nie zmieniało to faktu, że był ćpunem. On sam w tej historii nie uczstniczył.
Jako 15 latek zbytnio się tym nie przejmowałem nowym towarzystwem, bo widziałem już wtedy większe patologie niż ćpanie. Byłem naprawdę dziwnym i pokręconym nastolatkiem. Zazwyczaj w wieku 15 lat podrywa się dziewczyny, łapie za cycka, gra w minecrafta, a nie chodzi do jakiś pojebanych melin i ćpunów.
Oczywiścia sam do nich nie chodziłem, bo ze mną był przecież Maciek, który mnie kierował do nich. Był takim moim przewodnikiem, bo moje zdolności społeczne są na chujowym poziomie, więc samemu dostałbym wpierdol od nich.
Po dłuższych spotkaniach, pan Grabek zaoferował nam marihuanen. No wiecie, " LEGIT TOWAR OD MATIEGO SPOD KLATKI, CZYSTY, SZKODA NIE JARAĆ". A jako że to było nasze pierwsze spotkanie z tą substancją (no tak myśleliśmy), to poszliśmy w meline jebnąć przysłowiowe wiadereczko. Melina była opuszczonym zakładem pracy, więc żadnej żywej duszy, oprócz nas. W dodatku pełno krzaków, drzewek, plastiku, szkła i betonu.
Ferajna zaprowadziła mnie do wspaniałego końca wycieczki a moim oczom ujżałem trzy ławeczki ze starych prętów i betonu oraz wiadro z mętną wodą i butelką. Mokry kazał usiąść, więc zatem usiedliśmy i niczym szybka pantera, Mokry nabił lufę. Oczywiście jebało to ostro, jak takim domestosem, no ale myślieliśmy że to tak właśnie pachnie owe marihuanen.
Więc przechodzimy do sedna sprawy, jakim jest konsumpcja dopalacza, pseudo marihuanen. Grabek jebnął wiadro, potem Mokry i Maciek. Ja akurat dostałem szybki instruktaż walenia z wiadra i jakoś to poszło. Moje pierwsze wiadereczko (w sumie to pół wiaderka, bo opału chuja ni ma), było solidne.
Podczas drogi powrotnej, nasz kolega Mokry zatrzymał się i zaczął się zajebiście pocić jak świnia.
- "Słońce!" - powiedział Mokry
- "Słońce. To takie żółte, błyszczy i się"
- "I się nie kręci"
Przez parę minut, nie było z nim kontaktu i od tego czasu tylko i wyłącznie gadał do siebie jakieś bzdury. Ja już przeczuwałem, że będzie grubo. NO ALE CHUJ, PRZECIEŻ CO MOŻE ZŁEGO SIĘ STAĆ? PRZECIEZ TO MARIHUANA.
Wyszliśmy na miasto rowerami i nagle Grabek zaczyna śmiać się do mojego Rometa.
- "JA NIE MOGĘ XDDDF KOŁO SIĘ KRĘCI!!! ZEPSUTE JAKIEŚ"
Ja akurat też zacząłem się śmiać, bo jego cpuńskie gadanie mnie rozbawiło do samego sedna.
- "TY PATRZ. SZPRYCHY JAPIERDOLE SZPRYCHY XDDD KURWA SZPRYCHY W KOLE ROWEROWYM."
Maciek sam na to zdanie zaczał się śmiać jak pojebany. Ogólnie sam zaczałem dziwnie się czuć, a od wiadra mineło dopiero parę minut.
Doszliśmy do swoich znajomych, a oni zdziwieni że z ćpunami jesteśmy. Jak pamiętam to taki Igor zapytał mnie gdzie mój rower a ja zacząłem coś gadać zjebanego. Ogólnie to tego Igora pomyliłem z innym znajomym i potem gadałem, coś w stylu: "Rower przedłużka, wow, Aparat fotograficzny". No ogólnie już wiedzieli że święta trójca sprzedała mi i Maćkowi dopa.
Propo rometa, okazało się, że śruba pękła od pedała rowerowego i z niewiadomych przyczyn, ja z Mokrym postanowiliśmy naprawić ustarkę, napierdalając butem w uszkodzoną śrubę. No normalnie inżynierowie z gry Team Fortress 2 - działko nie działa? To napirdalaj kluczem. Z dziećmi tak samo działa, jak i z pedałem rowerowym.
Niestety poźniej miałem totalną amnezję. Pamiętam tylko urywki, jak gadaliśmy o jakiś pomieszczeniach, cieple, wody i piciu. Chodzilismy DOSŁOWNIE w kółko, aż do zachodu słońca.
Odziwo nie zgubiłem rowera. Mój autyzm bardzo do niego się przywiązał, jak do przyjaciela. Bardziej zależało mi na Romecie, niż na ćpaniu. Poza tym, nie mogłem ustawić kierownicy, bo motoryka upadła po całości.
Pamiętam ostatnią prostą do domu. Maciek do mnie powiedział:
- " A moge do ciebie? Poczilujemy i pośmiejemy"
-"Nie no stary, mam starych w domie"
-"A okej"
Maciek miał jeszcze do pokonania z parę solidnych kilosów, a już noc się robiła, więc sytuacja była z góry nie ciekawa.
Koniec końców, nie wiem co to było.
Wracając do domu, spotkałem starego, który miał pretensje o jakieś czeresnie, bo gniją i kruki tylko jedzą. Ja powiedziałem coś w stylu: "A no dobra", po czym stary pojechał na nockę.
Oczekiwałem na gastro, którego nie było. Wtedy już byłem na 25% przekonany, że to nie było marihuanen. Przez kolejną godzinę patrzyłem na drzwi mojego pokoju i zacząłem stękać, ślinić się jak pojebany, śmiać się i telepać głową w lewo, a potem w prawo. Raz nawet krzyknąłem coś do okien. Przez następne 15 minut jedynie co robiłem, to siedziałem na łóżku i chwiałem się raz w przód i raz w tył.
Jebana faza w ogóle nie puszczała. Robiłem coraz bardziej pojebane rzeczy. Pisałem do kolegi coš w stylu: " ahahgsgshshg" , myśląc że ma to zajebisty przekaz i sens. Raz upadłem na podłogę i zacząłem wykonywać ruchy jak dżdżownica, albo jak inny lepszy węgorz (można powiedzieć, że nakurwiałem węgorza). Niestety tyle pamiętam. Na jutro obudziłem się na całe szczęcie w łóżku, a rower przyniosłem do domu.
Trzeźwienie nie było szybkie. Ja byłem przez parę dni jak inwalida umysłowy, a co mówić o Maćku, który zażył więcej. Sam mi mówił, że po tej sytuacji dochodził z dwa tygodnie do siebie.
Wnioski: Młody to głupi, a ciekawość może zabić. Skończyło się na odklejonej fazie. Dobrze mógłbym skończyć w trumnie i stara by płakała o zjebanego syna, co był świata ciekawy.